sobota, 23 kwietnia 2016

Zajawka! + Info

INFO

Otóż, zaczynając od początku. Dla poprawienia jakości mojego bloga, postanowiłam wprowadzić małe urozmaicenie, w postaci takiej serii pobocznej. Coś typu one-shoty, tylko o jednej fabule.
W planach mam publikować tą serię mniej więcej raz na miesiąc. Ewentualnie raz na półtora, ale to się jeszcze ogarnie w trakcie tworzenia.
Skąd ten pomysł? Zanim założyłam bloga miałam dylemat. Czy wybrać tematykę z smokami (czyli aktualną) czy inną, nie powiązaną z anime. Wybrałam pierwszą opcję, ale drugi pomysł też wydawał mi się niczego sobie. 
Aktualnie jestem w połowie pisania drugiego rozdziału, zaczęłam pisać tą poboczną serię (której kawałek będziecie mogli przeczytać) i dwa one-shoty jeszcze nie skończone. Więc pomysłów mam naprawdę dużo, ale jestem jedna sama (do tego w międzyczasie robię grafiki [niektóre znajdziecie na blogu]), a pisanie i korekta wymagają czasu, więc kiedyś się one pojawią, ale nie wiem kiedy... 

Także to wyglądać będzie tak: Przez miesiąc będą pojawiać się normalne rozdziały a raz na dłuższy czas taki przerywnik - seria poboczna.

A teraz ta zajawka o której wspominałam! Otóż seria poboczna zwać się będzie "Pokonani przez Czas" (PpC) i będzie o tematyce... A. Nie zdradzę wam tego, będzie niespodzianka ^^ Zobaczycie w swoim czasie! A tu poniżej macie okazję przeczytać kawałek PpC. Miłego czytania!

ZAJAWKA 
Pokonani przez Czas

     Dwójka ludzi. Oboje zostali sami. Oboje mieli i wciąż mają trudne dzieciństwo i ciężkie życie. Blizny i świeże siniaki i rany oznajmiały, że cały czas walczą. Każdego dnia walczą o wspólne dobro i o to, by pozostać ludźmi.
Mieli tylko siebie. Jak bardzo może być trudne życie dzieci, które nie znają znaczenia słów "dom", "rodzina"?


     Niezwykle ciepły poranek zwiastował nadejście jednego z pierwszych wiosennych dni. Na drzewach rosnących w środku okrągłego blokowiska zaczęły pojawiać się małe listki i pąki owoców. Niektóre ptaki już zaczynały radośnie ćwierkać witając Panią Wiosnę, która wraz z swoim przybyciem sprawiła, że trawy i rośliny nabrały świeży zielony kolor. Była zbyt wczesna pora by ktokolwiek mógł podziwiać ten widok, ale właśnie w tym tkwiła cała magia. Większość rzeczy zmienia się gdy nie jesteśmy w stanie tego dostrzec.
     Promienie słońca, które niedawno wzbiło się nad widnokrąg, muskały delikatnie twarz małej blondynki. Zaspana wolno otworzyła oczy czując przyjemne ciepło na policzku. Gdy jej oczy przyzwyczaiły się do blasku poranka, wstała i zobaczyła jak bardzo wszystko zazieleniało przez jedną noc. Kąciki ust podniosła do szerokiego uśmiechu i uniosła swoje chudziutkie, brudne rączki w stronę bezchmurnego i czystego nieba. Zachwycona chcąc podzielić się swoim odkryciem spojrzała na jeszcze śpiącego przyjaciela. Jego klatka piersiowa unosiła się i opadała rytmicznie z wdychanym i wydychanym powietrzem, usta miał rozchylone, a całkiem długie włosy rozczochrane.
     - Wstawaj śpiochu! - zawołała głośno bez problemu przerywając niesamowity sen chłopca. Bowiem śniło mu się, że oboje mieszkają w dużym, białym, jednorodzinnym domu. Zbiegli ze schodów do kuchni widząc kobietę i mężczyznę szykujących śniadanie do szkoły dla swoich pociech. Niestety, taki sen był tylko i wyłącznie odległym marzeniem które miało marne szanse na spełnienie się.
     Niezadowolony chłopak podniósł się z kilku starych szmat, które zwykli nazywać łóżkiem i spojrzał w stronę dziewczynki. Jej wychudłe ciałko stało w promieniach blasku słońca. Jej twarz była blada z widocznymi kośćmi policzkowymi i dołkami pod oczami, jednak nie przejmowała się swoim wyglądem jak każdy dzieciak i starała czerpać jak najwięcej z tak pięknej pogody.
     Blondynka podbiegła do jedynej rzeczy jaką mieli na własność - deskorolki. Złapała ją kościstymi łapkami i wybiegając na ulicę machała do swojego przyjaciela. Jednak ten nie pobiegł za nią. Został w wąskiej szczelinie między dwoma blokami złączonymi ścianą na końcu korytarza. Tak, "domem" mogli nazywać tylko te trzy ściany. Bloki były duże, więc korytarz był długi, ale nie mogli cieszyć się dachem. Jedyne co ich ratowało przed ewentualnym deszczem było połączenie między dwoma mieszkaniami na drugim piętrze.
Jedyną osobą której obecność dzieci tutaj nie przeszkadzała był pewien bardzo niski starzec. Mieszkał na parterze więc często miał kontakt z dzieciakami, ale ta dwójka go zainteresowała. Przez pewien czas dawał im resztki jedzenia, co było dla nich darem bożym. Jednak teraz mieszkanie stało puste. Staruszek wyprowadził się mówiąc, że wyjeżdża spełnić swoje marzenia. Na pożegnanie podarował chłopcu kopertę z plikiem banknotów. Dodał iż jest to na czarną godzinę i ma to schować najlepiej jak umie. Nigdy więcej go nie zobaczyli... CDN.

Zajawka krótka, ale mam nadzieję, że chociaż tyle wam na razie wystarczy c; Apetyt rośnie w miarę jedzenia, więc czekajcie na pełny rozdział!

środa, 13 kwietnia 2016

Rozdział #01 cz. 2

   W poprzednim rozdziale… Natsu wraz z Lucy wracają z misji odnalezienia klucza, dla Panny Libi. W trakcie misji przeszukują złodzieja i znajdują zgubę w ustach mężczyzny. Po wykonaniu misji udają się do restauracji na kolację, po czym szukają miejsca na nocleg. Znajdują małe, tanie mieszkanie, w którym zdarzyła się awaria ogrzewania i przez całą noc panuje tam bliska zeru temperatura.

"Masz wszystkie możliwe powody, by spełnić swoje największe marzenia. Wyobraźnia plus fantazja jest równa realizacji" ~Denis Waitley


     Natsu już ledwo przytomny zajmował dwa siedzenia w pociągu. Jego twarz przybrała zielonkawy odcień. Byliśmy w drodze do Rezydencji Panny Libii.
     Wyjęłam klucz z mojej torebki. Wyglądał jak zwykły klucz do drzwi, albo do jakiejś skrzyni. Nic nadzwyczajnego, a nagroda za wykonanie misji całkiem pokaźna. Może otwierał on coś wartościowego? Jakieś drzwi do skarbca? W końcu jakiś musiał być powód tak wysokiej nagrody i tego, że ktoś chciał ukraść ten klucz. Ale w sumie dlaczego ukradł sam klucz? Może chciał komuś w czymś przeszkodzić? Bo raczej sprzedanie takiego kluczyka nie przyniesie fortuny. Mogliśmy zapytać tego kolesia, dlaczego ukradł sam klucz, a nie coś, co on otwiera. Może zapytam o to Libię?
     Za oknem migały mi przed oczami alejki drzew, pastwiska z bialutkimi owieczkami, domki jednorodzinne i od pola, których było od groma. Czasami grupki nastolatków stały niedaleko torów machając i uśmiechając się do ludzi z pociągu. Mieliśmy okazje widzieć się tylko chwilę, a ja po tym jednym geście czułam, że są szczęśliwi. Mają dzieciństwo wypełnione znajomościami i wieloma przygodami. I ja obu tych rzeczy nie miałam okazji doświadczyć.
    Po chwili pociąg zatrzymywał się. Mój różowowłosy przyjaciel nagle czuł się jak nowo narodzony. 
     Przechodząc przez zatłoczony peron z daleka dało się ujrzeć niezwykły majestat budynku, a raczej pałacu, należącego do rodziny Tomikoun, gdzie mieliśmy się udać.
    Wnętrze rezydencji prezentowało się iście dostojnie. Drogie żyrandole, białe ściany, staroświeckie meble, staromodne filiżanki i świeczniki. A no i zdobione dywany. Okna też niczego sobie, idealnie przejrzyste, ukazywały wiecznie zielone ogrody hrabiny.
Trochę mi to pasowało do zamku księżniczki. Tylko smoka brakowało - zaśmiałam się.
Sama hrabianka też prezentowała się niesamowicie. Szara sukienka do kolan, białe bolerko i buty na lekkim obcasie. Miała na oko jakieś dwadzieścia dwa lata, i była śliczna. Głębokie zielone oczy i kruczoczarne włosy. Miałam wrażenie, że Natsu aż szczęka opadła, jak ją zobaczył.
     - Panno Libio! Wróciliśmy z Panienki kluczem! - zawołałam, widząc, że Natsu dalej stoi i wlepia oczy w szatynkę. Szturchnęłam go w bok i chyba cudem oprzytomniał.
     - Och, dziękuję. Wy musicie być z Fairy Tail - stwierdziła. - Nie mieliście problemów z odzyskaniem go? - zapytała miłym i troskliwym głosem.
     - Ależ oczywiście, że nie! - odezwał się Salamander. - Tacy ludzie to dla nas pikuś! Nawet się nie zmęczyłem. - W sumie nie kłamał, ale wiedziałam, że powiedział to, żeby się popisać. Czyżby podobały mu się bogate, czarnowłose hrabianki? 
     - To cieszę się! - odpowiedziała, obdarzając nas miłym uśmiechem.
     - Panno Libio… - zaczęłam. - Do czego jest ten klucz, jeśli mogę wiedzieć?
     - Ten klucz otwiera mały kufer, należący w przeszłości do moich dziadków. Proszę za mną. - Zachęciła gestem ręki, byśmy za nią podążali. Musiałam zacząć ją podziwiać za to, że jest tak otwarta na obcych ludzi. W sumie wiedziała tyle, że jesteśmy z gildii, a rozmawiała z nami tonem, jakbyśmy się znali od lat.
     Mijaliśmy prawdopodobnie jej służących, lokajów, kucharzy i innych poddanych. Wszyscy wyglądali na szczęśliwych i swobodnych. Widocznie dobrze im się żyło w rezydencji. Co jest dziwne, bo zazwyczaj jak ktoś jest bogaty, to lubi pomiatać osobami z niższych szczebli "kariery". Znowu pokazał mi się przed oczami obraz mojego taty. Muszę przyznać, że byłam jej osobą mile zaskoczona.
     Doszliśmy do jakiegoś gabinetu. Podłużny pokój na planie prostokąta, ozdobiony srebrną tapetą ze złotymi wykończeniami. Sufit oczywiście biały, przyozdobiony listwami w wzorach liści i kwiatów. Wysokie okna znajdujące się naprzeciwko wejścia oświetlały całe pomieszczenie, bez pomocy świec. Na podłodze idealnie biały dywan z złotymi wykończeniami idealne komponował się z tapetą na ścianie. Po lewej stronie biurka znajdował się wielki, stary kamienny piec. Trochę bałam się stąpać po dywanie... Zaraz pewnie będzie brudny i ktoś będzie musiał po naszej wizycie to sprzątnąć. 
Całe pomieszczenie przypominało mi to gabinet mojego ojca.
     Na jasnym, drewnianym biurku, mieszczącym się przed oknami, poza stosami papierów, stała ciemna, stara drewniana, pozłacana skrzynka.
     - Jak Panna myśli, co może być w środku? - zapytałam podając jej do ręki klucz.
     - Prawdopodobnie testament moich dziadków. Zmarli nie przepisując nikomu swojego pokaźnego majątku. Nigdy go nie widziałam, więc pewnie on tam jest, wraz z częścią waszego wynagrodzenia.
     - To nie mogłaś po prostu rozwalić tą skrzynkę? - zapytał Salamander.
     - Natsu, ty masz trochę oleju w głowie? Panienka miała rozwalić drogocenną pamiątkę po jej dziadkach? Bez przesady… - westchnęłam, bo sama wiedziałam jak on traktuje swoje pamiątki w domu.
     - Dokładnie. Każda rzecz pozostała po moich przodkach, jest dla mnie niezwykle cenna. Ale nie to jest najważniejsze. Otwieramy! - zawołała wesoło i umieściła klucz w zamku. Po pokoju rozniósł się dźwięk charakterystyczny dla otwieranego zamka. W środku, ku zaskoczeniu szatynki nie znajdowała się koperta z testamentem.
     - Lawenda? List? - zdziwiła się Libia, marszcząc brwi.
     - Przeczytaj. - zasugerowałam. Szatynka wyjęła z koperty kilka małych zdobionych kartek z pożółkłego papieru.

    
 


     - Nic mi nie dali… - dodała czytając.



     Libia ze łzami w oczach porwała kartkę, zgniotła i wyrzuciła do palącego się piecyka.
     - Co Panienka robi?! - zawołałam, nie rozumiejąc jej zachowania.
     - To tylko jakaś głupia myśl starych dziadków. Miałam tutaj znaleźć ich testament! - oburzyła się. - Nie potrzebuje jakichś ckliwych listów o kwiatkach! Te stare dziady miały skarbiec po brzegi wypchany pieniędzmi, własne, ogromne ogrody i kilkanaście własnych firm! A dają mi jakieś chwasty…
     - Przed chwilą powiedziałaś, że cenisz sobie pamiątki po rodzinie! - krzyknął również oburzony Natsu.
     - Ale teraz chcę ich testament! Miałabym tyle pieniędzy! Cholerne dziadygi. Rodzice mówili, że nie mają żadnego testamentu. - warknęła. Nastała chwila ciszy. - No ale wykonaliście misję. Oto wasza zapłata - wręczyła nam kopertę z pieniędzmi. - a ten chwast możecie sobie wziąć. I wynocha mi stąd! - wygoniła nas.
     Jednak nie była taka, za jaką się podawała.
     - I co teraz zrobimy? - zapytał zdenerwowany chłopak.
     - Niby wykonaliśmy misję, odebraliśmy zapłatę i kwiat bonusowo. Nic tu po nas. - skwitowałam zrezygnowana.
     Po chwili jechaliśmy pociągiem do Magnolii. Dlaczego Libia nie przeczytała listu do końca? Wątpię, że zależało jej tylko i wyłącznie na pieniądzach. Nie wyglądała na taką. Widocznie pozory mylą - jej reakcja mówiła sama za siebie. Mogła chociaż kwiatek zostawić. Co z nim było nie tak? Lawenda, śliczna i pachnąca. Zaraz, zaraz… Ile ten kwiatek tam leżał?! Przecież normalny by zwiędnął, albo usechł. 
      Czyżby był magiczny? Zaklęty? Muszę o to zapytać Levy.
      Jak na zawołanie pociąg zatrzymał się w Magnolii. Natsu od razu wstał i się uśmiechnął.
     - Nareszcie! - zawołał. - Nigdy więcej nie wsiądę do takiego potwora! - Na powitanie w jego ramiona wleciał mały niebieski kotek.
     - Naaaatsuuu! - wołał ze łzami w oczach. - Wróciłeś!
     - Happy! - chłopak odwzajemnił uścisk kotka. Wyglądali razem tak uroczo. Pastelowo różowe włosy Natsu tak dziwnie kontrastowały z niebieską sierścią Happy'iego.
     - Wracamy? - zapytał chłopak.
     - Ja muszę pobiec jeszcze na chwilę do gildii, do Levy. Możecie iść beze mnie.
     - Hm… - oboje zamyślili się. - To my z Happy'm idziemy na miasto coś kupić na kolację. Może wpadniesz wieczorem?
     Ja? Na kolację? Zaproszona? Przez Natsu? Od razu oblałam się rumieńcem i chciałam bez zastanowienia odmówić, by nikt nic nie podejrzewał, ale widząc ich błagalne miny postanowiłam zmienić zdanie.
     - No w sumie mogłabym… Ale tylko na chwilę, bo mam jeszcze dużo rzeczy do załatwienia u siebie. - skłamałam. Ale mimo to ucieszeni pobiegli w stronę miasta.
     Nie pozostało mi nic innego, jak udać się do gildii i zapytać Levy, czy da się tak zakląć przedmiot, by nie zmieniał swojej postaci. A może po prostu lawendy nie usychają? Że też nie znam się na kwiatach…


     - Levy-chan! Mam do ciebie ogromną prośbę! - złożyłam ręce jak do modlitwy, czekając na jej reakcję.
     - Lu-chan, mów od razu o co chodzi! - uśmiechnęła się, odsuwając się od swoich towarzyszy z drużyny. Jet i Droy wyglądali na zdenerwowanych, ale po chwili zajęli się sobą.
     - Słuchaj. Wróciłam z misji u pewnej hrabianki i jej dziadkowie włożyli tę oto lawendę do skrzynki. - pokazałam przyjaciółce kwiat. - Co dziwne, nie wiem jak długo leżała ona w tej skrzynce, ale dalej wygląda jak świeżo ścięta. Nie wydaje mi się, żeby była świeżo ścięta.
     - Faktycznie to trochę dziwne… Myślisz, że jest zaklęta?
     - Najwyraźniej. Innego wytłumaczenia nie znalazłam.
     - W takim razie musimy ją dokładnie obejrzeć. Jeśli jest zaklęta, musi mieć jakiś znaczek pieczętujący. - od razu zabrałyśmy się za poszukiwania. W sumie nawet nie wiedziałyśmy czego szukamy. Na pewno czegoś niespotykanego.
     O dziwo, nie musiałyśmy się troszczyć o latające nad naszymi głowami stoły, krzesła i kufle, bo nikt się nie bił. Pewnie dlatego, że nie ma Natsu i nie ma komu wszcząć bójki. Aż zaskakujące, jak bardzo jest bez niego spokojnie. Ale za to spora część osób wyglądała na znudzonych. Jednak gildia bez Natsu nie była tą samą gildią. Nie mogła tętnić życiem tak bardzo, jak przy jego obecności.
     - Spójrz! - zawołała Levy z gwiazdkami w oczach. Na łodydze, tuż przy fioletowym kwiecie widniał mały, malutki fioletowy znaczek. Przypominał on półksiężyc z dwiema gwiazdami.
     - Myślisz, że to o to chodzi?
     - Myślę, że takie znaczki nie pojawiają się naturalnie na liściach. - mrugnęła do mnie. No tak… Idiotka ze mnie.
     - Wiesz jak zdjąć zaklęcie?
     - Oczywiście… Tylko to nie będzie takie proste. - Zamyśliła się - Żeby to odczarować trzeba spełnić jakieś wymagania…
     Niebiesko włosa zaczęła wypowiadać nieznane mi słowa. Wyglądała na bardzo skupioną. Odgarnęła swoje krótkie, niebieskie włosy za ucho i związała je blado żółtą opaską. Wokoło nas zaczęli zbierać się ludzie. Ku mojemu zdziwieniu, Levy to nie przeszkadzało. Może na chwilkę się rozproszyła jak do naszego stolika dosiadł się Gaajel. Jednak nad nią dalej widniały znaki, symbole i różne dziwne literki. Podziwiałam ją za to, jak mądra i zaradna jest. Jej pokój we dormitorium w Fairy Hills wyglądał jak druga biblioteka. Przeczytała o wiele, wiele więcej książek ode mnie, jej umiejętności literackie były o niebo lepsze od moich. Jednak mimo to, nie uważała się za lepszą od innych. To w niej polubiłam.
     - Ogień…? - W końcu wydusiła z siebie.
     - Levy, masz coś?
     - Ogień i przerażająca kreatura… O co może chodzić?
     - Przecież to jasne! - zawołałam uradowana - Przerażająca kreatura to może być smok. Połączenie ognia i smoka to może być ognisty smoczy zabójca. Czyli Natsu!
     - Nie zapędzaj się tak - odezwał się trzeci głos - Natsu nie jest odpowiedzią na wszystko. - głos należał do Gajeela. Od razu moje policzki zrobiły się piekąco czerwone.
     - Ale to nie tak… - nie ukrywajmy, speszyłam się. Dlaczego od razu pomyślałam o nim? To musiał być czysty przypadek. Na pewno.
     - Gajeel, nie bądź chamski. -skarciła go Levy. - To nasza jedyna, jak na razie, wskazówka. Którą musisz sprawdzić - popatrzyła na mnie akcentując przedostanie słowo.
     - Muszę? A co z Tobą?
     - Ja mam jeszcze kilka ważnych spraw do załatwienia… - zarumieniła się zerkając w stronę Redfoxa. - Idź do Natsu i jutro mi opowiesz co z tego wyszło! - Pomachała mi na pożegnanie i przysiadła się do Gajeela.
     "Ważnych spraw" Tak? Oj Levy, Levy… Aż tak ślepo gonisz za chwilą szczęścia?

Tego samego dnia - ranek...

     Przechadzając się przez zatłoczone ulice Magnolii zmierzała wolnym krokiem w stronę gildii. Normalnie ludzie nie zwracali na nią uwagi. Była o wiele niższa i drobniejsza od reszty ludzi. Jedynym co się rzucało w oczy w jej wyglądzie były średniej długości niebieskie włosy. Ubrana standardowo w ukochaną pomarańczową sukienkę z białą kokardą, szła swobodnie tupiąc ciemno czerwonymi sandałkami o kostkę brukową. 
     Wczesna pora udzielała się wszystkim. Najmłodsze dzieci bawiły się w najlepsze. Grupki młodzieży wyglądali jak zombie, gdy ich rodzice kazali młodym chodzić po zakupy do sklepu, albo gdzieś z psem na spacer. Ciągle niewyspani pomyślała.
     Wtem podbiegł do niej duży pies o złotej sierści. Merdał wesoło ogonem i swoim czarnym wilgotnym nosem wąchał łydki niebieskowłosej. Ta lekko zdziwiona widząc, że psina rasy Golden Retriever nie ma złych zamiarów, pogłaskała go po głowie pazurkami drapiąc go za uchem, co sprawiło mu wielką przyjemność. Z daleka widziała młodego chłopczyka O czarnych włosach, biegnącego w kierunku psa i Levy. Dziewczyna od razu zrozumiała, że pies zerwał się malcowi ze smyczy.
     - To twój pies? - zapytała widząc zdyszanego chłopaka który zmęczony oparł się o grzbiet zwierzęcia. Podniósł głowę i się uśmiechnął.
     - Tak. Ciągle mi gdzieś ucieka. - dziewczyna nawet nie słyszała jego słów. Zapatrzona w śliczne, duże oczy chłopaka, całkowicie straciła kontakt ze światem.
Niezwykły kolor oczu, połączenie dzikiej zieleni, morskiego błękitu i zimnej szarości dawało niesamowity efekt, z czego chłopak najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy. 
     - Nazywa się Seto. 
     - Tak? Śliczne imię, pasuje mu! - zakłopotana czuła, że pominęła większość wypowiedzi czarnowłosego. - A Ty, jak się nazywasz?
     - Avril. Przepraszam Panią bardzo, ale mama mnie woła - wskazał palcem na starszą kobietę w oknie która zniecierpliwiona wolała swojego syna. - Mam nadzieję że się jeszcze kiedyś zobaczymy! - i pobiegł w kierunku swojej matki, a pies wiernie dotrzymywał mu kroku. 
     Takie bardzo krótkie, przypadkowe zdarzenie poprawiło jej humor. Widząc szczęśliwego małego chłopca o cudownych oczach czuła, że jeszcze kiedyś się spotkają.
     Wracając do poprzednich rozmyślań. Stała przed wielkim i majestatycznym budynkiem Fairy Tail. Czuła się tak bezpiecznie wiedząc, że tuż za drzwiami są jej przyjaciele.
     - Co mi się może stać przed gildią? - zaśmiała się. Otworzyła wielkie drzwi do gildii i już chciała się przywitać z ludźmi gdy nagle straciła grunt pod nogami i ktoś zasłonił jej usta. Próbując się wyrwać z uścisku, czuła ból w okolicach ramion i twarzy, i widziała tylko jak gildia coraz bardziej się od niej oddala. Przerażona chciała krzyczeć, ale nie mogła, przez rękę człowieka. Mężczyzna wbiegł do lasu znajdującego się nieopodal miasta. Ostre liście i wystające gałęzie raniły jej skórę sprawiając, że jej ubranie plamiło się na kolor szkarłatnej krwi, dając tym samym piekący ból.
     Do jej oczu napływały słone łzy bezradności. Nie miała nawet czasu myśleć co ten cholerny facet chce jej zrobić, czy chociażby gdzie ją porywa. Biegli coraz dalej w głąb lasu. Trzymana w boku z zasłoniętą twarzą przeklinała swoją głupotę i to, że nie zdawała sobie sprawy, że na każdym kroku może czyhać niebezpieczeństwo. 
Jeszcze przed chwilą była taka pewna siebie, a teraz? Trzymana za buzię nie miała nawet za bardzo jak sprzeciwiać się mężczyźnie. Był od niej większy i silniejszy jak większość ludzi... dodała w myślach.
     Lecz wiedziała, że nie czas na użalanie się nad sobą. Każda chwila spędzona z nieznajomym, który wyraźnie nie miał przyjaznych zamiarów, napawała ją coraz to większym strachem, który utrudniał jej myślenie.
     Nagle ją olśniło.
     - Solidny Rękopis: Olej!* - wypowiadając te słowa przez męską rękę, napisała palcem w powietrzu "oil", po czym wokoło nich pojawiła się czarna plama. Zdezorientowany nagłym zwrotem zdarzeń zatrzymał się, nie mając innego wyboru, i poluzował uścisk na twarzy dziewczyny. Ta wykorzystując okazję uwolniła się z zasięgu mężczyzny, odpychając się od pleców porywacza. Wylądowała bezpiecznie na ziemi robiąc wcześniej salto w tył. Sama była zdziwiona poziomem swoich umiejętności.
Czuła, że jej się udało i zaczęła przyglądać się mężczyźnie. Czarne włosy związane w mały kucyk, biały płaszcz z nieznanym jej nadrukiem na plecach i ciemne spodnie. Tak bardzo kogoś jej przypominał, ale po samych plecach nie mogła sobie uświadomić kim on jest.
     - Kim jesteś?! - krzyknęła pragnąc uzyskać odpowiedź. W odpowiedzi usłyszała tylko cichy, krótki śmiech.
     Porywacz odwrócił się przodem do niebieskowłosej. Ujrzała tylko czarne oczy, wyraźne rysy twarzy i podły uśmiech. Skąd ja go znam? pytała sama siebie.
     - Może to ci odświeży pamięć! - zawołał po czym machnął ręką w stronę zdziwionej Levy. W tym momencie chciała zrobić krok w bok ale coś jej nie pozwalało wykonać jakiegokolwiek ruchu.
     - Co jest? - zapytała cicho.
     Mężczyzna pochylił się w dół patrząc na czubki swoich butów. Ten sam ruch wykonało ciało dziewczyny.
     - Kageyama, miło mi cię poznać, Levy. - powiedział wyprostowując się. Schował ręce do kieszeni i popatrzył na dziewczynę. Jej ciało robiło dokładnie te same ruchy co on.
     Zauważyła jak pod swoimi stopami ma długi cień, połączony z cieniem Kageyamy. Magia Cenia? Zapytała się w myślach. Ciągle nie mogła sobie przypomnieć skąd go zna. Co ważniejsze to skąd on ją znał. Kageyama, Kageyama Kageyama... No tak! Gildia Eisenwald. Mroczny mag Cienia. 
     Zastanawiała się co ten facet może od niej chcieć. A odpowiedź przyszła do niej szybciej niż myślała.
     - Levy McGarden. Magini posługująca się magią Solidnego Rękopisu. - mówił tonem jakby czytał swoją kwestię. Dziewczyna patrzyła na niego przerażona. - Znająca mnóstwo języków, w tym kilka drogocennych - starożytnych. Kto by pomyślał, że w tak drobnej istocie kryje się tyle wiedzy. I została ona wyceniona na trzysta tysięcy klejnotów. - uśmiechnął się krzywo. - Zmarnować taką okazję to grzech! - zaczął się głośno śmiać unosząc swoje ręce do góry.
     Po słowach maga oprzytomniała. Ktoś chciał ją porwać. Dla wiedzy jaką posiada. W dodatku w tej chwili była uwięziona magią mężczyzny. Próbowała połączyć fakty. Nic nie składało się w całość. Dlaczego Kageyama z rozwiązanej gildii Eisenwald może chcieć mnie? I jeszcze została wyznaczona za mnie jakaś nagroda?! Brak informacji ją przytłaczał. Wiedziała, że nie jej magia nie jest dobrą do ofensywy, ani do defensywy. Starcie z magiem skończyło by się dla niej sromotną porażką i mógłby wykorzystać ją do swoich celów, do czego nie mogła dopuścić.
     Wokoło nich znajdowały się tylko drzewa. Próbując wymyślić jakiś plan ucieczki błądziła oczami po lesie, szukając jakiejś wskazówki. Jednak nic nie zapowiadało na to, by miała jakiekolwiek szanse.
     Wtem usłyszała za sobą szelest liści. Odwróciła się za siebie lecz nie ujrzała nic, poza lasem. Jej przeciwnik wykorzystał jej nieuwagę i od razu rzucił się w stronę bezbronnej niebieskowłosej. Zdezorientowana widziała tylko ten podły uśmiech i nie zdążając zareagować poczuła ostry ból w brzuchu. Bezwładna uniosła się w górę by po chwili opaść na ziemię, spluwając przy tym krwią. Bezpieczna przed gildią, hę? Ale ja jestem naiwna.
     Nie czekając długo zobaczyła zbliżającą się do jej twarzy stopę. Bawił się jej ciałem jak lalką, a twarz magini pokryła się ranami i wielkim siniakiem pod okiem. 
     - Przepraszam... - wybełkotała dławiąc się mieszanką śliny i krwi. Klęła swoją słabość i to, że po raz kolejny zawiodła. Tracąc kontakt z rzeczywistością widziała zbliżającą się sylwetkę Kageyamy. Nagle został odepchnięty przez jakąś postać, lecz nie zdążyła jej zobaczyć gdyż zemdlała.

     - I właśnie dlatego musisz to spalić! - Zawołałam do Natsu. Stał w kuchni, gdzie dosłownie walały się brudne naczynia i resztki jedzenia. Sama kuchnia nie była jakaś wielka. Ale była w zielonych i szarych odcieniach, a to połączenie było godne projektanta wnętrz. Niestety dzieło zostało zniszczone przez... dwóch domowników. Jeden z nich, stał przy blacie kuchennym, w blado czerwonym fartuchu, krojąc… pieczarki. W sumie całkiem dobrze wyglądał w fartuszku z nożem kuchennym. Drugi latał nad nim rozkoszując się wyśmienitymi zapachami.
     - Nie będę tego spalał. - odparł niewzruszony.
     - Ale dlaczego…?
     - Nawet jeśli jest to zaklęte, to odkląć powinna to Libia. - "Odkląć" Natsu… serio? - Być może jest tam jakaś prywatna wiadomość, coś tylko dla niej. Nie powinniśmy się w to mieszać. - Pokrojone pieczarki wrzucił na patelnię. Cała potrawa zaczęła skwierczeć i dała niesamowity zapach. Czułam w powietrzu zapach... wina?
     Miał trochę racji… To nie nasza sprawa… może powinnam odpuścić?
     - Natsu, no proszę! Jeśli będzie jakaś ważna wiadomość to osobiście zaniosę ją Libii. Nawet nie będę jej czytać! No proszę! - zrobiłam słodkie oczka. Popatrzył na mnie takim wzrokiem… jak… em… Jak kochający ojciec patrzący na swoją córkę, która prosi go o nową lalkę. Świetne porównanie wiem. Ale właśnie z tym kojarzy mi się takie spojrzenie. Znam je niestety tylko z książek…
     - Ech… Chyba nie mam wyboru. Ale najpierw zjedzmy!
     Po chwili danie było gotowe. Było to mięso z warzywami i ryżem. Mięso, pieczarki, papryka czerwona, żółta i zielona, a do tego… sałata do udekorowania. Wszystko polane złocistym sosem, prezentowało się wyśmienicie na kwadratowych, białych talerzach.
     - Nie wiedziałam, że umiesz gotować! - zawołałam zachwycona smakiem potrawy. Moja porcja nie była zbyt duża, ale porcja Natsu i Happy'iego zadziwiała wielkością.
     - Od dziecka żyję samotnie. - dojrzałam cień smutku w jego oczach. Nigdy nie miał matki, a Igneel zaginął. Zawsze się zastanawiałam jak się im razem żyło. - W pewnym momencie znudziły mi się gotowce, takie jak mrożona pizza czy jakieś tanie zupki. - mówił o dziwo wyraźnie mimo pełnych ust jedzenia.
     - Nie spodziewałam się tego po tobie. - dodałam z szacunkiem.
     - Ty jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz. - mrugnął do mnie zalotnie. Odpowiedziałam mu uśmiechem.
     W sumie to całkiem dojrzałe jak na niego. Zaczęłam się ciekawić jak wyglądało jego życie kiedyś. Jaki był Igneel, jak sobie z tym poradził… Zapragnęłam to wszystko wiedzieć…

     Po skończonym, przepysznym posiłku zrobiło się ciemno. Wyszliśmy z domu, do lasu w którym mieścił się jego dom, ponieważ Natsu bał się, że podpalając to w domu cały spłonie, wraz z jego dobytkiem. Jakby nigdy nie używał magii w domu. A nie martwił się o to, że jak zapali drzewa w lesie, to zajmie się również i jego dom? Ale dobra, nie będę się sprzeciwiać jego logice.
     - Czyli jedyne co mam zrobić to podpalić ten kwiatek?
     - Tak. Tylko ostrożnie. Chodzi nam o to byś zdjął klątwę, a nie spalił go cał… - I musiałam przerwać. Nim się obejrzałam Natsu wyrwał mi z ręki lawendę i jego dłoń stanęła w słupie ognia sięgającym koron drzew.
     - Natsu ty idioto! - krzyknął zdenerwowany Happy. - Miałeś być ostrożny!
     Wtem z płomieni zaczął wydobywać się blask. Płomienie Salamandra ustały, a panujący wokoło mrok, zastąpiło silne białe, rażące światło.
     Na samym początku ciężko było cokolwiek zobaczyć. Jednak moja ciekawość była silniejsza niż blask. Szybko pożałowałam swojej decyzji czując, uczucie jakby paliły mi się oczy. Postanowiłam chwilę poczekać. Ból trwał jeszcze chwilę, ale ostatecznie ustał.
     Światło powoli zanikało. Patrzyliśmy we trójkę na to zjawisko jak zaczarowani. Po moich plecach przebiegł zimny dreszcz.
     Gdy światło całkowicie zniknęło, naszym oczom ukazała się mała, drobna kobieta… albo dziewczynka, o białych włosach i jasnej skórze. Stała do nas tyłem. Moja szczęka opadła, kątem oka widziałam, że nie tylko moja.
     Kobieta odwróciła się do nas twarzą, ukazując idealnie gładką buzię, zaróżowione usta, długie szpiczaste uszy i zielone oczy. Wokół niej pojawiła się magiczna poświata.

     
     Patrzyła na nas chwilę, ciągle lekko się uśmiechając. Jej włosy falowały, pomimo braku wiatru.

     - Książę i księżniczka… - odezwała się aksamitnym i przyjaznym głosem, po czym upadła bezwładnie na ziemię.



*Soriddo Sukuriputo: Oiru! - Wokół jej wybranego celu pojawia się smolista ciecz spowalniająca każdego, kto w niej stanie.

sobota, 26 marca 2016

Rozdział #01 cz.1

"Bo w każdym z nas jest chaos i ład. Dobro i zło.
Ale nad tym można i trzeba zapanować
Trzeba się tego nauczyć" ~Yennefer z Vengerbergu


     Natsu jak zwykle wpadł w wir walki. Nawet nie pozwolił mi zadać jakiegokolwiek ciosu, co tylko świadczyło o tym, że jego przeciwnicy nie był mocni.
Właśnie padł ostatni z dzisiejszej misji. Natsu patrzył na mnie rozbawiony.
     - To ten? - zapytał podnosząc przytomnego jeszcze mężczyznę.
     - Momencik… - Zaczęłam grzebać w torebce w poszukiwaniu karykatury naszego celu. Zaraz chwila… Po co mi w torebce opakowanie balonów? Ech… Niektóre rzeczy chyba się tam magicznie pojawiają… - Mam! No to zobaczmy… - Zaczęłam przyglądać się naszemu rabusiowi. - Włosy się zgadzają, nos też. Oczy takie trochę nie takie, ale to on. Na pewno.
     - No koleś, gadaj gdzieś schował te klucze?! - krzyknął Natsu, a tamten aż podskoczył. Oblał się zimnym potem, ale nic nie chciał powiedzieć. Patrzył się tylko tępo gdzieś na podłogę.
     - Przeszukaj go.
     - Dlaczego ja?! - zawołał zrozpaczony.
     - Jesteś facetem. On też. Byłoby dziwne gdybym ja zaczęła się do niego dobierać. - Zaśmiałam się. Najwyraźniej chyba nie do końca zrozumiał co miałam na myśli, ale mimo to wziął się do pracy.
     Kurtka pusta, koszula, spodnie i buty też.
     - I co robimy? - zapytał Salamander robiąc przy tym głupią minę.
     - No jak to co? Dalej, dalej… - poganiałam. - Została mu tylko bielizna. Poradzisz sobie.
     - Nie będę jakiemuś obcemu typowi grzebał w gaciach!
     - Natsu… Posłuchaj… - zaczęłam spokojnie. - Za wykonanie tej misji mamy 150 000 klejnotów. - Poczułam jak żyłka na mojej głowie zaczęła pulsować. - Potrzebuje tych pieniędzy. Nie mam zamiaru spać pod mostem, więc proszę cię: Nie dyskutuj tylko bierz się do roboty!! - krzyknęłam. Może było to zbyt ostre ale nie miałam wyjścia. Mój czynsz za 70 000 klejnotów sam się nie zapłaci. Na dodatek dzisiaj mam ostatni termin... A bardzo chciałam uniknąć bliskiego kontaktu z właścicielką...
     Trochę szkoda mi się go zrobiło. Przybrał minę pokrzywdzonego coś po mamrotał pod nosem i pochylił się nad tamtym mężczyzną. Może nie chce tego robić bo jego męska duma ucierpi? No w sumie nie powinnam go zmuszać do takich rzeczy.
     - Natsu… Przepraszam…
     - Nic się nie stało… Tylko zastanawiam się, dlaczego wciąż tam mieszkasz, skoro możesz równie dobrze uzbierać sobie trochę pieniędzy i kupić własny dom i więcej nie martwić się czynszem. - No w sumie miał trochę racji. Ale jednak dalej miał dziecinne podejście.
     - Domy wcale nie są takie tanie. To mieszkanie co mam to była okazja. Jest blisko gildii, a jak na tą cenę mieszkaniu nic nie brakuje. Poza tym zanim bym uzbierała pieniądze to by minęły miesiące. Nie dam rady tak szybko uzbierać na przyzwoity dom. - Ten fakt był trochę smutny. Praca jako mag nie zawsze jest taka kolorowa. Znaleźć łatwe zadanie za dużą płacę to sukces. Czasami zdarza się nawet tak, że w ogóle nie ma misji do zrobienia. Albo same misje rangi S. Co dziwne po Igrzyskach Magicznych do naszej gildii napływało bardzo dużo zleceń. A teraz? Minęło trochę czasu i może faktycznie ich liczba wzrosła, ale to nie są konkrety. Coraz częściej ludzie wieszali na tablicy jakieś żarty. Gray mi opowiadał, że jak pojechał na misję to nikogo nie było na miejscu i musiał wracać.
     Natsu przybrał trochę speszoną minę. Ciekawe o czym myślał...
     - Wracajmy do pracy. - Jako iż żadne z nas nie miało ochoty grzebać staremu facetowi w majtkach musieliśmy wymyślić inne rozwiązanie.
     - Może sam zaczniesz gadać hę? - chyba coraz bardziej się niecierpliwił. - Odpowiadaj! - wrzasnął. Mężczyzna dalej go ignorował.
     - Nats…
     - Odpowiadaj jak do ciebie mówię!!! - przerwał mi i kopnął go w brzuch. Ten zakrztusił się krwią i wypluł z buzi stożek śliny zabarwionej na mętnoczerwony.
     - Patrz! - zawołałam wskazując na podłogę. Między mieszanką krwi i śliny coś się błyszczało. - Klucz!
     Popatrzyli zachwyceni. Faktycznie chował klucz - nasz cel poszukiwań - w ustach. A więc to dlatego nic nie mówił...
     - Ty go wyciągasz. - skwitował Salamander.
     - To tylko krew i ślina, nic złego. - Wyciągnęłam z torebki chusteczki i podniosłam klucz, delikatnie go wycierając. Nie wyglądał jakoś niesamowicie, zwykły srebrny klucz.
     - No to mamy zadanie wykonane!
     - Teraz tylko wsiadamy w pociąg i do właścicielki!
     - O nie… - na samą myśl o pociągu zrobił się zielony. Choroba lokomocyjna to musi być dla niego prawdziwe utrapienie. Niestety magia Wendy już na niego nie działała i musiał sam sobie radzić.
     Wyszliśmy na zewnątrz, gdzie było już całkiem ciemno. Na niebie nawet nie było żadnej gwiazdy.
     - Zanim dojedziemy to będzie już późna noc. Udało ci się uniknąć podróży pociągiem - zaśmiałam się.
     - Jakie szczęście! Ale w takim razie co zrobimy?
     - Możemy iść coś zjeść a później poszukamy jakiegoś noclegu. - Uradowany chłopak zaraz wypatrzył z bardzo daleka restaurację, do której się udaliśmy. Jego wyczulone i wyostrzone zmysły były naprawdę przydatne. Po chwili siedzieliśmy już przy swoich stolikach czekając na jedzenie. Natsu zamówił prawię połowę menu. Ja skusiłam się na małą porcję ramen.
     Przez czas kiedy ja jadłam swoją zupę on zdążył zjeść wszystkie posiłki jakie zamówił. Zaczęłam się zastanawiać gdzie on to wszystko mieści i jakim cudem nie tyje. Na dodatek jeszcze ma wyrzeźbiony brzuch. Też bym tak chciała… Jeść i nie tyć... 
     Miła pani wskazała nam nasz pokój noclegowy. Nic specjalnego, dwa pojedyncze szerokie łóżka, drzwi do łazienki i wspólna szafa. Pierwsze co, to poleciałam do łazienki sprawdzić czy oferują wannę. Niestety… Prysznic. Niestety to jedna z wad tanich mieszkań hotelowych. Zawiedziona wróciłam do pokoju i rzuciłam się na łóżko.
     - Nie idziesz się umyć? - zapytał zdziwiony Natsu.
     - Nie mają wanny…
     - Wanna to nie wszystko. Nie wybrzydzaj.
     - No wiem… Możesz iść pierwszy. - Wziął bez zastanowienia swój ręcznik i ruszył do łazienki. Po chwili słyszałam szum wody.
     Opuścił łazienkę po dosłownie pięciu minutach, wychodząc w samych bokserkach.
     - Ubrałbyś się! - zawołałam. Popatrzył na mnie zdziwiony trzymając szczoteczkę do zębów w ustach.
     - Nie fsioem spotni* - wybełkotał. Już nie miałam więcej sił go upominać, że nie mówi się, jak się coś trzyma w buzi. Jednak miałam okazję podziwiać w prawie całej okazałości Natsu Dragneela. Jego brzuch był idealnie umięśniony, miał silne ramiona i wyrzeźbione nogi, co było wynikiem wielu walk a może także... Trenował? W sumie gdyby go tak postawić w muzeum obok greckich bogów, nikt nie zauważyłby, że nie jest on bogiem. Ciało idealne. Tylko w głowie trochę… nie-idealnie.
     - Na co tak patrzysz? Mam coś na brzuchu? - nerwowo popatrzył na swój brzuch.
     - Nie, tak tylko się zamyśliłam… - odpowiedziałam czując, jak na moje policzki wkrada się mały, piekący rumieniec.
     - Aż tak bardzo nie możesz ode mnie oderwać wzroku? - zachichotał. Zmieszana, odwróciłam się przodem do swojej torby udając, że czegoś szukam.
     No nie… Nie, nie…
     - Nie, niemożliwe… nie…
     - Lucy, co się stało?
     - Nie wzięłam piżamy… - odpowiedziałam smutno. Jak mogłam zapomnieć o tak istotnej rzeczy?
     - Masz - usłyszałam głos za sobą. Coś miękkiego spadło mi na głowę. Poczułam tak dobrze znany mi zapach. - moja koszulka.
     - D-dziękuję… - Jak on świetnie pachnie! Od razu pobiegłam do łazienki.
     Po pół godzinie wyszłam w całkiem za dużej koszulce.
     - Ooo, pasuje ci! - zawołał radośnie. - Ale jest mały problem.
     - Jaki?
     - Była tu przed chwilą gospodyni. Powiedziała, że mają jakąś awarię i padło im ogrzewanie. Czyli za jakąś godzinę będzie tutaj zimno. - Aż tak długo się przebierałam?
     - Słucham?! Ale że jak? Przecież my zamarzniemy!
     - No tylko ty - wyszczerzył ząbki - mnie tam jest zawsze gorąco! - zaczął się śmiać. Miałam ochotę mu przyłożyć. Ale co racja to racja. Mag ognia. Smoczy Zabójca. Ciekawe jaką on ma temperaturę ciała…
     Chwilę później położyłam się spać. Ale i tak nie za bardzo mogłam. Czułam jak powoli robi się coraz zimniej.
W końcu po pół godzinie zrobiło się totalnie zimno. Kołdra i cienki koc nie trzymały ciepła. Czułam jakbym zamarzała.
     Wtem Natsu wstał ze swojego łózka, podszedł do mojego i usiadł na kołdrze.
     - Lucy, aż tak zimno? - zapytał ze zmartwieniem.
     - Ta-ak z-zimno-o nies-samowic-cie… - jąkałam się nie ukrywając, że czuję jak szczękałam zębami.
     I zrobił coś, czego się nie spodziewałam. Położył się tuż obok, obejmując mnie. Czułam jak moje policzki pali żywy ogień.
     - Natsu?!
     - No co? Nie mogę pozwolić, żebyś zamarzła, albo się przeziębiła. Z kim będę chodził na misje? - uśmiechnął się szeroko. Od razu zrobiło mi się cieplej. Odpowiedziałam mu uśmiechem. Biło od niego takie przyjemne ciepło… W którym można się zatopić i trwać po wieki. Chciałam go zrzucić, ale stwierdziłam, że gdybym to zrobiła to faktycznie bym zamarzła.
     Moje policzki po raz kolejny spaliły rumieńce. To miłe, że jednak się o mnie troszczył. Czułam się obok niego taka… bezpieczna. Mogłam zasnąć spokojnie.
     To szczęście mieć takiego przyjaciela. No właśnie… Przyjaciela.


*Nie fsioem spotni - nie wziąłem spodni
Ciąg dalszy nastąpi w II części rozdziału

wtorek, 22 marca 2016

Prolog

    Czasem los płata nam figle....
Każe nam biec, gdy mamy związane nogi
"To nie moja wina!" Tłumaczy się.
"To twój nie-fart"
     Jedyne co mi zostało to… Ucieczka. Bałam się niesamowicie. Mrok spowijał kręte uliczki, zniszczonej już Magnolii. Nie mogłam się odnaleźć. Nikogo nie było. Wszędzie tylko płomienie, ludzie leżący zakrwawieni na ziemi… Czy tak to miało wyglądać? Tak miała skończyć się Moja Teraźniejszość? Przecież… To nie miało tak wyglądać, nie zrobiłam tego specjalnie!
To wszystko moja wina… Jak mogłam być tak głupia?!
     Moje klucze zgubiłam gdzieś w trakcie ucieczki. Nawet teraz odłamki szkła wbijały mi się w stopy, powodując ogromny ból. Jednak nie mogłam się nim przejmować. Musiałam biec. Czym prędzej, jak najdalej stąd.
     Nade mną pojawiła się wielka czarna kreatura. Usiadła na dachu mojej gildii i zaczęła się mi przyglądać. Przestałam biec, nie dlatego, że to coś zagrodziło mi drogę, ale dlatego że sparaliżował mnie strach. Może tliła się we mnie nadzieja, że sobie po prostu odleci? Marne szanse… Zwłaszcza z moim pechem.
Dostrzegłam w nim coś na wzór smoka.



Jego oczy przyglądały mi się z zaciekawieniem, aż w końcu postanowił zaatakować.
Nie miałam odwagi się ruszyć. Czułam jak łzy napływają mi do oczu.
     Zaraz zginę. Nie miałam drogi ucieczki. Nie mogłam tego powstrzymać. Wiedziałam, że to mój koniec. Jakie to uczucie? Okropne. Rozrywające od środka.
Nagle słyszę głos. Ktoś wykrzykuje moje imię. Kreatura znajduje się może dwa metry ode mnie, gotowa odebrać mi moje istnienie, bez skrupułów.
     Natsu. To był jego głos. I zaraz zobaczyłam jego postać. Poobijany, poszarpany, z ranami i krwią na ubraniach. Stanął do mnie plecami. Chciał mnie obronić? Nie… Natsu nie… Nie rób tego… Proszę…
     Nagle stwór się zatrzymuje. Nastaje głucha cisza.
     - Natsu? - zapytałam cicho. Nie otrzymałam odpowiedzi. Spojrzałam powoli w dół. Z środka pleców Smoczego zabójcy wystawał ostro zakończony pazur smoka, cały w krwi. Do oczu napłynęło mi więcej łez. Obronił mnie. Natsu mnie obronił. Ale… On nie przeżyje tego… Zginie?
     Kreatura wyciągnęła pazur, odlatując i rzucając swoją ofiarą na ziemię, niczym szmacianą lalką.
     Uklękłam nad ciałem przyjaciela. Nie mogłam wydusić z siebie żadnego słowa. Patrzyłam na jego smutną twarz i płakałam. Rana na jego brzuchu była zbyt głęboka. Zbyt dużo krwi stracił. Nic by mu już nie pomogło.
Zaczęłam krzyczeć. Za moimi plecami rozwalił się kolejny budynek.
     Ku mojemu zdziwieniu usłyszałam ciche prychnięcie, należące do Salamandra, który teraz się uśmiechał. Chciałam powiedzieć, że ma żyć, że nie może zostawiać mnie samej, że go potrzebuje… Ale nie mogłam nic z siebie wydusić. Połączenie strachu, przerażenia, bezradności i bólu całkowicie zamknęło mi przełyk.
Otworzył usta, chciał coś powiedzieć…
     - Żyj…