W poprzednim rozdziale… Natsu wraz z Lucy
wracają z misji odnalezienia klucza, dla Panny Libi. W trakcie misji
przeszukują złodzieja i znajdują zgubę w ustach mężczyzny. Po wykonaniu misji
udają się do restauracji na kolację, po czym szukają miejsca na nocleg.
Znajdują małe, tanie mieszkanie, w którym zdarzyła się awaria ogrzewania i
przez całą noc panuje tam bliska zeru temperatura.
"Masz wszystkie możliwe powody, by spełnić swoje największe marzenia. Wyobraźnia plus fantazja jest równa realizacji" ~Denis Waitley
Natsu już ledwo przytomny zajmował dwa
siedzenia w pociągu. Jego twarz przybrała zielonkawy odcień. Byliśmy w drodze
do Rezydencji Panny Libii.
Wyjęłam klucz z mojej torebki. Wyglądał
jak zwykły klucz do drzwi, albo do jakiejś skrzyni. Nic nadzwyczajnego, a
nagroda za wykonanie misji całkiem pokaźna. Może otwierał on coś wartościowego?
Jakieś drzwi do skarbca? W końcu jakiś musiał być powód tak wysokiej nagrody i
tego, że ktoś chciał ukraść ten klucz. Ale w sumie dlaczego ukradł sam klucz?
Może chciał komuś w czymś przeszkodzić? Bo raczej sprzedanie takiego kluczyka
nie przyniesie fortuny. Mogliśmy zapytać tego kolesia, dlaczego ukradł sam
klucz, a nie coś, co on otwiera. Może zapytam o to Libię?
Za oknem migały mi przed oczami alejki drzew, pastwiska z bialutkimi owieczkami, domki jednorodzinne i od pola, których było od groma. Czasami grupki nastolatków stały niedaleko torów machając i uśmiechając się do ludzi z pociągu. Mieliśmy okazje widzieć się tylko chwilę, a ja po tym jednym geście czułam, że są szczęśliwi. Mają dzieciństwo wypełnione znajomościami i wieloma przygodami. I ja obu tych rzeczy nie miałam okazji doświadczyć.
Po chwili pociąg zatrzymywał się. Mój różowowłosy przyjaciel nagle czuł się jak nowo narodzony.
Przechodząc przez zatłoczony peron z daleka dało się ujrzeć niezwykły majestat budynku, a raczej pałacu, należącego do rodziny Tomikoun, gdzie mieliśmy się udać.
Wnętrze rezydencji prezentowało się iście
dostojnie. Drogie żyrandole, białe ściany, staroświeckie meble, staromodne
filiżanki i świeczniki. A no i zdobione dywany. Okna też niczego sobie,
idealnie przejrzyste, ukazywały wiecznie zielone ogrody hrabiny.
Trochę mi to
pasowało do zamku księżniczki. Tylko smoka brakowało - zaśmiałam się.
Sama hrabianka też
prezentowała się niesamowicie. Szara sukienka do kolan, białe bolerko i buty na
lekkim obcasie. Miała na oko jakieś dwadzieścia dwa lata, i była śliczna.
Głębokie zielone oczy i kruczoczarne włosy. Miałam wrażenie, że Natsu aż
szczęka opadła, jak ją zobaczył.
- Panno Libio! Wróciliśmy z Panienki
kluczem! - zawołałam, widząc, że Natsu dalej stoi i wlepia oczy w szatynkę.
Szturchnęłam go w bok i chyba cudem oprzytomniał.
- Och, dziękuję. Wy musicie być z Fairy Tail - stwierdziła. - Nie mieliście problemów z
odzyskaniem go? - zapytała miłym i troskliwym głosem.
- Ależ oczywiście, że nie! - odezwał się
Salamander. - Tacy ludzie to dla nas pikuś! Nawet się nie zmęczyłem. - W sumie nie kłamał, ale
wiedziałam, że powiedział to, żeby się popisać. Czyżby podobały mu się bogate,
czarnowłose hrabianki?
- To cieszę się! - odpowiedziała,
obdarzając nas miłym uśmiechem.
- Panno Libio… - zaczęłam. - Do czego jest
ten klucz, jeśli mogę wiedzieć?
- Ten klucz otwiera mały kufer, należący w
przeszłości do moich dziadków. Proszę za mną. - Zachęciła gestem ręki, byśmy za
nią podążali. Musiałam zacząć ją podziwiać za to, że jest tak otwarta na obcych ludzi. W sumie wiedziała tyle, że jesteśmy z gildii, a rozmawiała z nami tonem, jakbyśmy się znali od lat.
Mijaliśmy prawdopodobnie jej służących, lokajów, kucharzy i
innych poddanych. Wszyscy wyglądali na szczęśliwych i swobodnych. Widocznie
dobrze im się żyło w rezydencji. Co jest dziwne, bo zazwyczaj jak ktoś jest
bogaty, to lubi pomiatać osobami z niższych szczebli "kariery". Znowu pokazał mi się
przed oczami obraz mojego taty. Muszę przyznać, że byłam jej osobą mile zaskoczona.
Doszliśmy do jakiegoś gabinetu. Podłużny
pokój na planie prostokąta, ozdobiony srebrną tapetą ze złotymi wykończeniami. Sufit oczywiście biały, przyozdobiony listwami w wzorach liści i kwiatów. Wysokie okna znajdujące się naprzeciwko wejścia oświetlały całe pomieszczenie, bez pomocy świec. Na podłodze idealnie biały dywan z złotymi wykończeniami idealne komponował się z tapetą na ścianie. Po lewej stronie biurka znajdował się wielki, stary kamienny piec. Trochę bałam się stąpać po dywanie... Zaraz pewnie będzie brudny i ktoś będzie musiał po naszej wizycie to sprzątnąć.
Całe pomieszczenie przypominało mi to gabinet mojego ojca.
Na jasnym, drewnianym biurku, mieszczącym się przed oknami, poza stosami papierów, stała ciemna, stara drewniana, pozłacana skrzynka.
- Jak Panna myśli, co może być w środku? -
zapytałam podając jej do ręki klucz.
- Prawdopodobnie testament moich dziadków.
Zmarli nie przepisując nikomu swojego pokaźnego majątku. Nigdy go nie
widziałam, więc pewnie on tam jest, wraz z częścią waszego wynagrodzenia.
- To nie mogłaś po prostu rozwalić tą
skrzynkę? - zapytał Salamander.
- Natsu, ty masz trochę oleju w głowie?
Panienka miała rozwalić drogocenną pamiątkę po jej dziadkach? Bez przesady… -
westchnęłam, bo sama wiedziałam jak on traktuje swoje pamiątki w domu.
- Dokładnie. Każda rzecz pozostała po
moich przodkach, jest dla mnie niezwykle cenna. Ale nie to jest najważniejsze.
Otwieramy! - zawołała wesoło i umieściła klucz w zamku. Po pokoju rozniósł się
dźwięk charakterystyczny dla otwieranego zamka. W środku, ku zaskoczeniu
szatynki nie znajdowała się koperta z testamentem.
- Lawenda? List? - zdziwiła się Libia, marszcząc brwi.
- Przeczytaj. - zasugerowałam. Szatynka wyjęła z koperty kilka małych zdobionych kartek z pożółkłego papieru.
- Nic mi nie dali… - dodała czytając.
Libia ze łzami w oczach porwała kartkę,
zgniotła i wyrzuciła do palącego się piecyka.
- Co Panienka robi?! - zawołałam, nie rozumiejąc jej zachowania.
- To tylko jakaś głupia myśl starych
dziadków. Miałam tutaj znaleźć ich testament! - oburzyła się. - Nie potrzebuje
jakichś ckliwych listów o kwiatkach! Te stare dziady miały skarbiec po brzegi
wypchany pieniędzmi, własne, ogromne ogrody i kilkanaście własnych firm! A dają
mi jakieś chwasty…
- Przed chwilą powiedziałaś, że cenisz
sobie pamiątki po rodzinie! - krzyknął również oburzony Natsu.
- Ale teraz chcę ich testament! Miałabym
tyle pieniędzy! Cholerne dziadygi. Rodzice mówili, że nie mają żadnego
testamentu. - warknęła. Nastała chwila ciszy. - No ale wykonaliście misję. Oto
wasza zapłata - wręczyła nam kopertę z pieniędzmi. - a ten chwast możecie sobie
wziąć. I wynocha mi stąd! - wygoniła nas.
Jednak nie była taka, za jaką się
podawała.
- I co teraz zrobimy? - zapytał
zdenerwowany chłopak.
- Niby wykonaliśmy misję, odebraliśmy
zapłatę i kwiat bonusowo. Nic tu po nas. - skwitowałam zrezygnowana.
Po chwili jechaliśmy pociągiem do
Magnolii. Dlaczego Libia nie przeczytała listu do końca? Wątpię, że zależało
jej tylko i wyłącznie na pieniądzach. Nie wyglądała na taką. Widocznie pozory
mylą - jej reakcja mówiła sama za siebie. Mogła chociaż kwiatek zostawić. Co z
nim było nie tak? Lawenda, śliczna i pachnąca. Zaraz, zaraz… Ile ten kwiatek
tam leżał?! Przecież normalny by zwiędnął, albo usechł.
Czyżby był magiczny? Zaklęty? Muszę o to
zapytać Levy.
Jak na zawołanie pociąg zatrzymał się w
Magnolii. Natsu od razu wstał i się uśmiechnął.
- Nareszcie! - zawołał. - Nigdy więcej nie
wsiądę do takiego potwora! - Na powitanie w jego ramiona wleciał mały niebieski
kotek.
- Naaaatsuuu! - wołał ze łzami w oczach. -
Wróciłeś!
- Happy! - chłopak odwzajemnił uścisk
kotka. Wyglądali razem tak uroczo. Pastelowo różowe włosy Natsu tak dziwnie
kontrastowały z niebieską sierścią Happy'iego.
- Wracamy? - zapytał chłopak.
- Ja muszę pobiec jeszcze na chwilę do
gildii, do Levy. Możecie iść beze mnie.
- Hm… - oboje zamyślili się. - To my z
Happy'm idziemy na miasto coś kupić na kolację. Może wpadniesz wieczorem?
Ja? Na kolację? Zaproszona? Przez Natsu?
Od razu oblałam się rumieńcem i chciałam bez zastanowienia odmówić, by nikt nic
nie podejrzewał, ale widząc ich błagalne miny postanowiłam zmienić zdanie.
- No w sumie mogłabym… Ale tylko na
chwilę, bo mam jeszcze dużo rzeczy do załatwienia u siebie. - skłamałam. Ale
mimo to ucieszeni pobiegli w stronę miasta.
Nie pozostało mi nic innego, jak udać się
do gildii i zapytać Levy, czy da się tak zakląć przedmiot, by nie zmieniał
swojej postaci. A może po prostu lawendy nie usychają? Że też nie znam się na
kwiatach…
- Levy-chan! Mam do ciebie ogromną prośbę!
- złożyłam ręce jak do modlitwy, czekając na jej reakcję.
- Lu-chan, mów od razu o co chodzi! -
uśmiechnęła się, odsuwając się od swoich towarzyszy z drużyny. Jet i Droy
wyglądali na zdenerwowanych, ale po chwili zajęli się sobą.
- Słuchaj. Wróciłam z misji u pewnej
hrabianki i jej dziadkowie włożyli tę oto lawendę do skrzynki. - pokazałam
przyjaciółce kwiat. - Co dziwne, nie wiem jak długo leżała ona w tej skrzynce,
ale dalej wygląda jak świeżo ścięta. Nie wydaje mi się, żeby była świeżo
ścięta.
- Faktycznie to trochę dziwne… Myślisz, że
jest zaklęta?
- Najwyraźniej. Innego wytłumaczenia nie
znalazłam.
- W takim razie musimy ją dokładnie
obejrzeć. Jeśli jest zaklęta, musi mieć jakiś znaczek pieczętujący. - od razu
zabrałyśmy się za poszukiwania. W sumie nawet nie wiedziałyśmy czego szukamy.
Na pewno czegoś niespotykanego.
O dziwo, nie musiałyśmy się troszczyć o
latające nad naszymi głowami stoły, krzesła i kufle, bo nikt się nie bił.
Pewnie dlatego, że nie ma Natsu i nie ma komu wszcząć bójki. Aż zaskakujące,
jak bardzo jest bez niego spokojnie. Ale za to spora część osób wyglądała na
znudzonych. Jednak gildia bez Natsu nie była tą samą gildią. Nie mogła tętnić
życiem tak bardzo, jak przy jego obecności.
- Spójrz! - zawołała Levy z gwiazdkami w
oczach. Na łodydze, tuż przy fioletowym kwiecie widniał mały, malutki fioletowy
znaczek. Przypominał on półksiężyc z dwiema gwiazdami.
- Myślisz, że to o to chodzi?
- Myślę, że takie znaczki nie pojawiają
się naturalnie na liściach. - mrugnęła do mnie. No tak… Idiotka ze mnie.
- Wiesz jak zdjąć zaklęcie?
- Oczywiście… Tylko to nie będzie takie
proste. - Zamyśliła się - Żeby to odczarować trzeba spełnić jakieś wymagania…
Niebiesko włosa zaczęła wypowiadać
nieznane mi słowa. Wyglądała na bardzo skupioną. Odgarnęła swoje krótkie,
niebieskie włosy za ucho i związała je blado żółtą opaską. Wokoło nas zaczęli
zbierać się ludzie. Ku mojemu zdziwieniu, Levy to nie przeszkadzało. Może na
chwilkę się rozproszyła jak do naszego stolika dosiadł się Gaajel. Jednak nad
nią dalej widniały znaki, symbole i różne dziwne literki. Podziwiałam ją za to,
jak mądra i zaradna jest. Jej pokój we dormitorium w Fairy Hills wyglądał jak
druga biblioteka. Przeczytała o wiele, wiele więcej książek ode mnie, jej
umiejętności literackie były o niebo lepsze od moich. Jednak mimo to, nie
uważała się za lepszą od innych. To w niej polubiłam.
- Ogień…? - W końcu wydusiła z siebie.
- Levy, masz coś?
- Ogień i przerażająca kreatura… O co może
chodzić?
- Przecież to jasne! - zawołałam uradowana
- Przerażająca kreatura to może być smok. Połączenie ognia i smoka to może być
ognisty smoczy zabójca. Czyli Natsu!
- Nie zapędzaj się tak - odezwał się
trzeci głos - Natsu nie jest odpowiedzią na wszystko. - głos należał do
Gajeela. Od razu moje policzki zrobiły się piekąco czerwone.
- Ale to nie tak… - nie ukrywajmy,
speszyłam się. Dlaczego od razu pomyślałam o nim? To musiał być czysty
przypadek. Na pewno.
- Gajeel, nie bądź chamski. -skarciła go
Levy. - To nasza jedyna, jak na razie, wskazówka. Którą musisz sprawdzić -
popatrzyła na mnie akcentując przedostanie słowo.
- Muszę? A co z Tobą?
- Ja mam jeszcze kilka ważnych spraw do
załatwienia… - zarumieniła się zerkając w stronę Redfoxa. - Idź do Natsu i jutro mi opowiesz co z tego
wyszło! - Pomachała mi na pożegnanie i przysiadła się do Gajeela.
"Ważnych spraw" Tak? Oj Levy,
Levy… Aż tak ślepo gonisz za chwilą szczęścia?
Tego samego dnia - ranek...
Przechadzając się przez zatłoczone ulice Magnolii zmierzała wolnym krokiem w stronę gildii. Normalnie ludzie nie zwracali na nią uwagi. Była o wiele niższa i drobniejsza od reszty ludzi. Jedynym co się rzucało w oczy w jej wyglądzie były średniej długości niebieskie włosy. Ubrana standardowo w ukochaną pomarańczową sukienkę z białą kokardą, szła swobodnie tupiąc ciemno czerwonymi sandałkami o kostkę brukową.
Wczesna pora udzielała się wszystkim. Najmłodsze dzieci bawiły się w najlepsze. Grupki młodzieży wyglądali jak zombie, gdy ich rodzice kazali młodym chodzić po zakupy do sklepu, albo gdzieś z psem na spacer. Ciągle niewyspani pomyślała.
Wtem podbiegł do niej duży pies o złotej sierści. Merdał wesoło ogonem i swoim czarnym wilgotnym nosem wąchał łydki niebieskowłosej. Ta lekko zdziwiona widząc, że psina rasy Golden Retriever nie ma złych zamiarów, pogłaskała go po głowie pazurkami drapiąc go za uchem, co sprawiło mu wielką przyjemność. Z daleka widziała młodego chłopczyka O czarnych włosach, biegnącego w kierunku psa i Levy. Dziewczyna od razu zrozumiała, że pies zerwał się malcowi ze smyczy.
- To twój pies? - zapytała widząc zdyszanego chłopaka który zmęczony oparł się o grzbiet zwierzęcia. Podniósł głowę i się uśmiechnął.
- Tak. Ciągle mi gdzieś ucieka. - dziewczyna nawet nie słyszała jego słów. Zapatrzona w śliczne, duże oczy chłopaka, całkowicie straciła kontakt ze światem.
Niezwykły kolor oczu, połączenie dzikiej zieleni, morskiego błękitu i zimnej szarości dawało niesamowity efekt, z czego chłopak najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy.
- Nazywa się Seto.
- Tak? Śliczne imię, pasuje mu! - zakłopotana czuła, że pominęła większość wypowiedzi czarnowłosego. - A Ty, jak się nazywasz?
- Avril. Przepraszam Panią bardzo, ale mama mnie woła - wskazał palcem na starszą kobietę w oknie która zniecierpliwiona wolała swojego syna. - Mam nadzieję że się jeszcze kiedyś zobaczymy! - i pobiegł w kierunku swojej matki, a pies wiernie dotrzymywał mu kroku.
Takie bardzo krótkie, przypadkowe zdarzenie poprawiło jej humor. Widząc szczęśliwego małego chłopca o cudownych oczach czuła, że jeszcze kiedyś się spotkają.
Wracając do poprzednich rozmyślań. Stała przed wielkim i majestatycznym budynkiem Fairy Tail. Czuła się tak bezpiecznie wiedząc, że tuż za drzwiami są jej przyjaciele.
- Co mi się może stać przed gildią? - zaśmiała się. Otworzyła wielkie drzwi do gildii i już chciała się przywitać z ludźmi gdy nagle straciła grunt pod nogami i ktoś zasłonił jej usta. Próbując się wyrwać z uścisku, czuła ból w okolicach ramion i twarzy, i widziała tylko jak gildia coraz bardziej się od niej oddala. Przerażona chciała krzyczeć, ale nie mogła, przez rękę człowieka. Mężczyzna wbiegł do lasu znajdującego się nieopodal miasta. Ostre liście i wystające gałęzie raniły jej skórę sprawiając, że jej ubranie plamiło się na kolor szkarłatnej krwi, dając tym samym piekący ból.
Do jej oczu napływały słone łzy bezradności. Nie miała nawet czasu myśleć co ten cholerny facet chce jej zrobić, czy chociażby gdzie ją porywa. Biegli coraz dalej w głąb lasu. Trzymana w boku z zasłoniętą twarzą przeklinała swoją głupotę i to, że nie zdawała sobie sprawy, że na każdym kroku może czyhać niebezpieczeństwo.
Jeszcze przed chwilą była taka pewna siebie, a teraz? Trzymana za buzię nie miała nawet za bardzo jak sprzeciwiać się mężczyźnie. Był od niej większy i silniejszy jak większość ludzi... dodała w myślach.
Lecz wiedziała, że nie czas na użalanie się nad sobą. Każda chwila spędzona z nieznajomym, który wyraźnie nie miał przyjaznych zamiarów, napawała ją coraz to większym strachem, który utrudniał jej myślenie.
Nagle ją olśniło.
- Solidny Rękopis: Olej!* - wypowiadając te słowa przez męską rękę, napisała palcem w powietrzu "oil", po czym wokoło nich pojawiła się czarna plama. Zdezorientowany nagłym zwrotem zdarzeń zatrzymał się, nie mając innego wyboru, i poluzował uścisk na twarzy dziewczyny. Ta wykorzystując okazję uwolniła się z zasięgu mężczyzny, odpychając się od pleców porywacza. Wylądowała bezpiecznie na ziemi robiąc wcześniej salto w tył. Sama była zdziwiona poziomem swoich umiejętności.
Czuła, że jej się udało i zaczęła przyglądać się mężczyźnie. Czarne włosy związane w mały kucyk, biały płaszcz z nieznanym jej nadrukiem na plecach i ciemne spodnie. Tak bardzo kogoś jej przypominał, ale po samych plecach nie mogła sobie uświadomić kim on jest.
- Kim jesteś?! - krzyknęła pragnąc uzyskać odpowiedź. W odpowiedzi usłyszała tylko cichy, krótki śmiech.
Porywacz odwrócił się przodem do niebieskowłosej. Ujrzała tylko czarne oczy, wyraźne rysy twarzy i podły uśmiech. Skąd ja go znam? pytała sama siebie.
- Może to ci odświeży pamięć! - zawołał po czym machnął ręką w stronę zdziwionej Levy. W tym momencie chciała zrobić krok w bok ale coś jej nie pozwalało wykonać jakiegokolwiek ruchu.
- Co jest? - zapytała cicho.
Mężczyzna pochylił się w dół patrząc na czubki swoich butów. Ten sam ruch wykonało ciało dziewczyny.
- Kageyama, miło mi cię poznać, Levy. - powiedział wyprostowując się. Schował ręce do kieszeni i popatrzył na dziewczynę. Jej ciało robiło dokładnie te same ruchy co on.
Zauważyła jak pod swoimi stopami ma długi cień, połączony z cieniem Kageyamy. Magia Cenia? Zapytała się w myślach. Ciągle nie mogła sobie przypomnieć skąd go zna. Co ważniejsze to skąd on ją znał. Kageyama, Kageyama Kageyama... No tak! Gildia Eisenwald. Mroczny mag Cienia.
Zastanawiała się co ten facet może od niej chcieć. A odpowiedź przyszła do niej szybciej niż myślała.
- Levy McGarden. Magini posługująca się magią Solidnego Rękopisu. - mówił tonem jakby czytał swoją kwestię. Dziewczyna patrzyła na niego przerażona. - Znająca mnóstwo języków, w tym kilka drogocennych - starożytnych. Kto by pomyślał, że w tak drobnej istocie kryje się tyle wiedzy. I została ona wyceniona na trzysta tysięcy klejnotów. - uśmiechnął się krzywo. - Zmarnować taką okazję to grzech! - zaczął się głośno śmiać unosząc swoje ręce do góry.
Po słowach maga oprzytomniała. Ktoś chciał ją porwać. Dla wiedzy jaką posiada. W dodatku w tej chwili była uwięziona magią mężczyzny. Próbowała połączyć fakty. Nic nie składało się w całość. Dlaczego Kageyama z rozwiązanej gildii Eisenwald może chcieć mnie? I jeszcze została wyznaczona za mnie jakaś nagroda?! Brak informacji ją przytłaczał. Wiedziała, że nie jej magia nie jest dobrą do ofensywy, ani do defensywy. Starcie z magiem skończyło by się dla niej sromotną porażką i mógłby wykorzystać ją do swoich celów, do czego nie mogła dopuścić.
Wokoło nich znajdowały się tylko drzewa. Próbując wymyślić jakiś plan ucieczki błądziła oczami po lesie, szukając jakiejś wskazówki. Jednak nic nie zapowiadało na to, by miała jakiekolwiek szanse.
Wtem usłyszała za sobą szelest liści. Odwróciła się za siebie lecz nie ujrzała nic, poza lasem. Jej przeciwnik wykorzystał jej nieuwagę i od razu rzucił się w stronę bezbronnej niebieskowłosej. Zdezorientowana widziała tylko ten podły uśmiech i nie zdążając zareagować poczuła ostry ból w brzuchu. Bezwładna uniosła się w górę by po chwili opaść na ziemię, spluwając przy tym krwią. Bezpieczna przed gildią, hę? Ale ja jestem naiwna.
Nie czekając długo zobaczyła zbliżającą się do jej twarzy stopę. Bawił się jej ciałem jak lalką, a twarz magini pokryła się ranami i wielkim siniakiem pod okiem.
- Przepraszam... - wybełkotała dławiąc się mieszanką śliny i krwi. Klęła swoją słabość i to, że po raz kolejny zawiodła. Tracąc kontakt z rzeczywistością widziała zbliżającą się sylwetkę Kageyamy. Nagle został odepchnięty przez jakąś postać, lecz nie zdążyła jej zobaczyć gdyż zemdlała.
- I właśnie dlatego musisz to spalić! -
Zawołałam do Natsu. Stał w kuchni, gdzie dosłownie walały się brudne naczynia i
resztki jedzenia. Sama kuchnia nie była jakaś wielka. Ale była w zielonych i szarych odcieniach, a to połączenie było godne projektanta wnętrz. Niestety dzieło zostało zniszczone przez... dwóch domowników. Jeden z nich, stał przy blacie kuchennym, w blado czerwonym
fartuchu, krojąc… pieczarki. W sumie całkiem dobrze wyglądał w fartuszku z
nożem kuchennym. Drugi latał nad nim rozkoszując się wyśmienitymi zapachami.
- Nie będę tego spalał. - odparł
niewzruszony.
- Ale dlaczego…?
- Nawet jeśli jest to zaklęte, to odkląć
powinna to Libia. - "Odkląć" Natsu… serio? - Być może jest tam jakaś
prywatna wiadomość, coś tylko dla niej. Nie powinniśmy się w to mieszać. -
Pokrojone pieczarki wrzucił na patelnię. Cała potrawa zaczęła skwierczeć i dała
niesamowity zapach. Czułam w powietrzu zapach... wina?
Miał trochę racji… To nie nasza sprawa…
może powinnam odpuścić?
- Natsu, no proszę! Jeśli będzie jakaś
ważna wiadomość to osobiście zaniosę ją Libii. Nawet nie będę jej czytać! No
proszę! - zrobiłam słodkie oczka. Popatrzył na mnie takim wzrokiem… jak… em…
Jak kochający ojciec patrzący na swoją córkę, która prosi go o nową lalkę.
Świetne porównanie wiem. Ale właśnie z tym kojarzy mi się takie spojrzenie.
Znam je niestety tylko z książek…
- Ech… Chyba nie mam wyboru. Ale najpierw
zjedzmy!
Po chwili danie było gotowe. Było to mięso
z warzywami i ryżem. Mięso, pieczarki, papryka czerwona, żółta i zielona, a do
tego… sałata do udekorowania. Wszystko polane złocistym sosem, prezentowało się wyśmienicie na kwadratowych, białych talerzach.
- Nie wiedziałam, że umiesz gotować! -
zawołałam zachwycona smakiem potrawy. Moja porcja nie była zbyt duża, ale
porcja Natsu i Happy'iego zadziwiała wielkością.
- Od dziecka żyję samotnie. - dojrzałam
cień smutku w jego oczach. Nigdy nie miał matki, a Igneel zaginął. Zawsze się
zastanawiałam jak się im razem żyło. - W pewnym momencie znudziły mi się
gotowce, takie jak mrożona pizza czy jakieś tanie zupki. - mówił o dziwo
wyraźnie mimo pełnych ust jedzenia.
- Nie spodziewałam się tego po tobie. -
dodałam z szacunkiem.
- Ty jeszcze wielu rzeczy o mnie nie
wiesz. - mrugnął do mnie zalotnie. Odpowiedziałam mu uśmiechem.
W sumie to całkiem dojrzałe jak na niego.
Zaczęłam się ciekawić jak wyglądało jego życie kiedyś. Jaki był Igneel, jak
sobie z tym poradził… Zapragnęłam to wszystko wiedzieć…
Po skończonym, przepysznym posiłku zrobiło
się ciemno. Wyszliśmy z domu, do lasu w którym mieścił się jego dom, ponieważ
Natsu bał się, że podpalając to w domu cały spłonie, wraz z jego dobytkiem.
Jakby nigdy nie używał magii w domu. A nie martwił się o to, że jak zapali
drzewa w lesie, to zajmie się również i jego dom? Ale dobra, nie będę się
sprzeciwiać jego logice.
- Czyli jedyne co mam zrobić to podpalić
ten kwiatek?
- Tak. Tylko ostrożnie. Chodzi nam o to
byś zdjął klątwę, a nie spalił go cał… - I musiałam przerwać. Nim się
obejrzałam Natsu wyrwał mi z ręki lawendę i jego dłoń stanęła w słupie ognia
sięgającym koron drzew.
- Natsu ty idioto! - krzyknął zdenerwowany
Happy. - Miałeś być ostrożny!
Wtem z płomieni zaczął wydobywać się
blask. Płomienie Salamandra ustały, a panujący wokoło mrok, zastąpiło silne
białe, rażące światło.
Na samym początku ciężko było cokolwiek
zobaczyć. Jednak moja ciekawość była silniejsza niż blask. Szybko pożałowałam
swojej decyzji czując, uczucie jakby paliły mi się oczy. Postanowiłam chwilę
poczekać. Ból trwał jeszcze chwilę, ale ostatecznie ustał.
Światło powoli zanikało. Patrzyliśmy we
trójkę na to zjawisko jak zaczarowani. Po moich plecach przebiegł zimny dreszcz.
Gdy światło całkowicie zniknęło, naszym
oczom ukazała się mała, drobna kobieta… albo dziewczynka, o białych włosach i jasnej skórze.
Stała do nas tyłem. Moja szczęka opadła, kątem oka widziałam, że nie tylko
moja.
Kobieta odwróciła się do nas twarzą,
ukazując idealnie gładką buzię, zaróżowione usta, długie szpiczaste uszy i
zielone oczy. Wokół niej pojawiła się magiczna poświata.
Patrzyła na nas chwilę, ciągle lekko się
uśmiechając. Jej włosy falowały, pomimo braku wiatru.
- Książę i księżniczka… - odezwała się
aksamitnym i przyjaznym głosem, po czym upadła bezwładnie na ziemię.
*Soriddo Sukuriputo: Oiru! - Wokół jej wybranego celu pojawia się smolista ciecz spowalniająca każdego, kto w niej stanie.