sobota, 26 marca 2016

Rozdział #01 cz.1

"Bo w każdym z nas jest chaos i ład. Dobro i zło.
Ale nad tym można i trzeba zapanować
Trzeba się tego nauczyć" ~Yennefer z Vengerbergu


     Natsu jak zwykle wpadł w wir walki. Nawet nie pozwolił mi zadać jakiegokolwiek ciosu, co tylko świadczyło o tym, że jego przeciwnicy nie był mocni.
Właśnie padł ostatni z dzisiejszej misji. Natsu patrzył na mnie rozbawiony.
     - To ten? - zapytał podnosząc przytomnego jeszcze mężczyznę.
     - Momencik… - Zaczęłam grzebać w torebce w poszukiwaniu karykatury naszego celu. Zaraz chwila… Po co mi w torebce opakowanie balonów? Ech… Niektóre rzeczy chyba się tam magicznie pojawiają… - Mam! No to zobaczmy… - Zaczęłam przyglądać się naszemu rabusiowi. - Włosy się zgadzają, nos też. Oczy takie trochę nie takie, ale to on. Na pewno.
     - No koleś, gadaj gdzieś schował te klucze?! - krzyknął Natsu, a tamten aż podskoczył. Oblał się zimnym potem, ale nic nie chciał powiedzieć. Patrzył się tylko tępo gdzieś na podłogę.
     - Przeszukaj go.
     - Dlaczego ja?! - zawołał zrozpaczony.
     - Jesteś facetem. On też. Byłoby dziwne gdybym ja zaczęła się do niego dobierać. - Zaśmiałam się. Najwyraźniej chyba nie do końca zrozumiał co miałam na myśli, ale mimo to wziął się do pracy.
     Kurtka pusta, koszula, spodnie i buty też.
     - I co robimy? - zapytał Salamander robiąc przy tym głupią minę.
     - No jak to co? Dalej, dalej… - poganiałam. - Została mu tylko bielizna. Poradzisz sobie.
     - Nie będę jakiemuś obcemu typowi grzebał w gaciach!
     - Natsu… Posłuchaj… - zaczęłam spokojnie. - Za wykonanie tej misji mamy 150 000 klejnotów. - Poczułam jak żyłka na mojej głowie zaczęła pulsować. - Potrzebuje tych pieniędzy. Nie mam zamiaru spać pod mostem, więc proszę cię: Nie dyskutuj tylko bierz się do roboty!! - krzyknęłam. Może było to zbyt ostre ale nie miałam wyjścia. Mój czynsz za 70 000 klejnotów sam się nie zapłaci. Na dodatek dzisiaj mam ostatni termin... A bardzo chciałam uniknąć bliskiego kontaktu z właścicielką...
     Trochę szkoda mi się go zrobiło. Przybrał minę pokrzywdzonego coś po mamrotał pod nosem i pochylił się nad tamtym mężczyzną. Może nie chce tego robić bo jego męska duma ucierpi? No w sumie nie powinnam go zmuszać do takich rzeczy.
     - Natsu… Przepraszam…
     - Nic się nie stało… Tylko zastanawiam się, dlaczego wciąż tam mieszkasz, skoro możesz równie dobrze uzbierać sobie trochę pieniędzy i kupić własny dom i więcej nie martwić się czynszem. - No w sumie miał trochę racji. Ale jednak dalej miał dziecinne podejście.
     - Domy wcale nie są takie tanie. To mieszkanie co mam to była okazja. Jest blisko gildii, a jak na tą cenę mieszkaniu nic nie brakuje. Poza tym zanim bym uzbierała pieniądze to by minęły miesiące. Nie dam rady tak szybko uzbierać na przyzwoity dom. - Ten fakt był trochę smutny. Praca jako mag nie zawsze jest taka kolorowa. Znaleźć łatwe zadanie za dużą płacę to sukces. Czasami zdarza się nawet tak, że w ogóle nie ma misji do zrobienia. Albo same misje rangi S. Co dziwne po Igrzyskach Magicznych do naszej gildii napływało bardzo dużo zleceń. A teraz? Minęło trochę czasu i może faktycznie ich liczba wzrosła, ale to nie są konkrety. Coraz częściej ludzie wieszali na tablicy jakieś żarty. Gray mi opowiadał, że jak pojechał na misję to nikogo nie było na miejscu i musiał wracać.
     Natsu przybrał trochę speszoną minę. Ciekawe o czym myślał...
     - Wracajmy do pracy. - Jako iż żadne z nas nie miało ochoty grzebać staremu facetowi w majtkach musieliśmy wymyślić inne rozwiązanie.
     - Może sam zaczniesz gadać hę? - chyba coraz bardziej się niecierpliwił. - Odpowiadaj! - wrzasnął. Mężczyzna dalej go ignorował.
     - Nats…
     - Odpowiadaj jak do ciebie mówię!!! - przerwał mi i kopnął go w brzuch. Ten zakrztusił się krwią i wypluł z buzi stożek śliny zabarwionej na mętnoczerwony.
     - Patrz! - zawołałam wskazując na podłogę. Między mieszanką krwi i śliny coś się błyszczało. - Klucz!
     Popatrzyli zachwyceni. Faktycznie chował klucz - nasz cel poszukiwań - w ustach. A więc to dlatego nic nie mówił...
     - Ty go wyciągasz. - skwitował Salamander.
     - To tylko krew i ślina, nic złego. - Wyciągnęłam z torebki chusteczki i podniosłam klucz, delikatnie go wycierając. Nie wyglądał jakoś niesamowicie, zwykły srebrny klucz.
     - No to mamy zadanie wykonane!
     - Teraz tylko wsiadamy w pociąg i do właścicielki!
     - O nie… - na samą myśl o pociągu zrobił się zielony. Choroba lokomocyjna to musi być dla niego prawdziwe utrapienie. Niestety magia Wendy już na niego nie działała i musiał sam sobie radzić.
     Wyszliśmy na zewnątrz, gdzie było już całkiem ciemno. Na niebie nawet nie było żadnej gwiazdy.
     - Zanim dojedziemy to będzie już późna noc. Udało ci się uniknąć podróży pociągiem - zaśmiałam się.
     - Jakie szczęście! Ale w takim razie co zrobimy?
     - Możemy iść coś zjeść a później poszukamy jakiegoś noclegu. - Uradowany chłopak zaraz wypatrzył z bardzo daleka restaurację, do której się udaliśmy. Jego wyczulone i wyostrzone zmysły były naprawdę przydatne. Po chwili siedzieliśmy już przy swoich stolikach czekając na jedzenie. Natsu zamówił prawię połowę menu. Ja skusiłam się na małą porcję ramen.
     Przez czas kiedy ja jadłam swoją zupę on zdążył zjeść wszystkie posiłki jakie zamówił. Zaczęłam się zastanawiać gdzie on to wszystko mieści i jakim cudem nie tyje. Na dodatek jeszcze ma wyrzeźbiony brzuch. Też bym tak chciała… Jeść i nie tyć... 
     Miła pani wskazała nam nasz pokój noclegowy. Nic specjalnego, dwa pojedyncze szerokie łóżka, drzwi do łazienki i wspólna szafa. Pierwsze co, to poleciałam do łazienki sprawdzić czy oferują wannę. Niestety… Prysznic. Niestety to jedna z wad tanich mieszkań hotelowych. Zawiedziona wróciłam do pokoju i rzuciłam się na łóżko.
     - Nie idziesz się umyć? - zapytał zdziwiony Natsu.
     - Nie mają wanny…
     - Wanna to nie wszystko. Nie wybrzydzaj.
     - No wiem… Możesz iść pierwszy. - Wziął bez zastanowienia swój ręcznik i ruszył do łazienki. Po chwili słyszałam szum wody.
     Opuścił łazienkę po dosłownie pięciu minutach, wychodząc w samych bokserkach.
     - Ubrałbyś się! - zawołałam. Popatrzył na mnie zdziwiony trzymając szczoteczkę do zębów w ustach.
     - Nie fsioem spotni* - wybełkotał. Już nie miałam więcej sił go upominać, że nie mówi się, jak się coś trzyma w buzi. Jednak miałam okazję podziwiać w prawie całej okazałości Natsu Dragneela. Jego brzuch był idealnie umięśniony, miał silne ramiona i wyrzeźbione nogi, co było wynikiem wielu walk a może także... Trenował? W sumie gdyby go tak postawić w muzeum obok greckich bogów, nikt nie zauważyłby, że nie jest on bogiem. Ciało idealne. Tylko w głowie trochę… nie-idealnie.
     - Na co tak patrzysz? Mam coś na brzuchu? - nerwowo popatrzył na swój brzuch.
     - Nie, tak tylko się zamyśliłam… - odpowiedziałam czując, jak na moje policzki wkrada się mały, piekący rumieniec.
     - Aż tak bardzo nie możesz ode mnie oderwać wzroku? - zachichotał. Zmieszana, odwróciłam się przodem do swojej torby udając, że czegoś szukam.
     No nie… Nie, nie…
     - Nie, niemożliwe… nie…
     - Lucy, co się stało?
     - Nie wzięłam piżamy… - odpowiedziałam smutno. Jak mogłam zapomnieć o tak istotnej rzeczy?
     - Masz - usłyszałam głos za sobą. Coś miękkiego spadło mi na głowę. Poczułam tak dobrze znany mi zapach. - moja koszulka.
     - D-dziękuję… - Jak on świetnie pachnie! Od razu pobiegłam do łazienki.
     Po pół godzinie wyszłam w całkiem za dużej koszulce.
     - Ooo, pasuje ci! - zawołał radośnie. - Ale jest mały problem.
     - Jaki?
     - Była tu przed chwilą gospodyni. Powiedziała, że mają jakąś awarię i padło im ogrzewanie. Czyli za jakąś godzinę będzie tutaj zimno. - Aż tak długo się przebierałam?
     - Słucham?! Ale że jak? Przecież my zamarzniemy!
     - No tylko ty - wyszczerzył ząbki - mnie tam jest zawsze gorąco! - zaczął się śmiać. Miałam ochotę mu przyłożyć. Ale co racja to racja. Mag ognia. Smoczy Zabójca. Ciekawe jaką on ma temperaturę ciała…
     Chwilę później położyłam się spać. Ale i tak nie za bardzo mogłam. Czułam jak powoli robi się coraz zimniej.
W końcu po pół godzinie zrobiło się totalnie zimno. Kołdra i cienki koc nie trzymały ciepła. Czułam jakbym zamarzała.
     Wtem Natsu wstał ze swojego łózka, podszedł do mojego i usiadł na kołdrze.
     - Lucy, aż tak zimno? - zapytał ze zmartwieniem.
     - Ta-ak z-zimno-o nies-samowic-cie… - jąkałam się nie ukrywając, że czuję jak szczękałam zębami.
     I zrobił coś, czego się nie spodziewałam. Położył się tuż obok, obejmując mnie. Czułam jak moje policzki pali żywy ogień.
     - Natsu?!
     - No co? Nie mogę pozwolić, żebyś zamarzła, albo się przeziębiła. Z kim będę chodził na misje? - uśmiechnął się szeroko. Od razu zrobiło mi się cieplej. Odpowiedziałam mu uśmiechem. Biło od niego takie przyjemne ciepło… W którym można się zatopić i trwać po wieki. Chciałam go zrzucić, ale stwierdziłam, że gdybym to zrobiła to faktycznie bym zamarzła.
     Moje policzki po raz kolejny spaliły rumieńce. To miłe, że jednak się o mnie troszczył. Czułam się obok niego taka… bezpieczna. Mogłam zasnąć spokojnie.
     To szczęście mieć takiego przyjaciela. No właśnie… Przyjaciela.


*Nie fsioem spotni - nie wziąłem spodni
Ciąg dalszy nastąpi w II części rozdziału

wtorek, 22 marca 2016

Prolog

    Czasem los płata nam figle....
Każe nam biec, gdy mamy związane nogi
"To nie moja wina!" Tłumaczy się.
"To twój nie-fart"
     Jedyne co mi zostało to… Ucieczka. Bałam się niesamowicie. Mrok spowijał kręte uliczki, zniszczonej już Magnolii. Nie mogłam się odnaleźć. Nikogo nie było. Wszędzie tylko płomienie, ludzie leżący zakrwawieni na ziemi… Czy tak to miało wyglądać? Tak miała skończyć się Moja Teraźniejszość? Przecież… To nie miało tak wyglądać, nie zrobiłam tego specjalnie!
To wszystko moja wina… Jak mogłam być tak głupia?!
     Moje klucze zgubiłam gdzieś w trakcie ucieczki. Nawet teraz odłamki szkła wbijały mi się w stopy, powodując ogromny ból. Jednak nie mogłam się nim przejmować. Musiałam biec. Czym prędzej, jak najdalej stąd.
     Nade mną pojawiła się wielka czarna kreatura. Usiadła na dachu mojej gildii i zaczęła się mi przyglądać. Przestałam biec, nie dlatego, że to coś zagrodziło mi drogę, ale dlatego że sparaliżował mnie strach. Może tliła się we mnie nadzieja, że sobie po prostu odleci? Marne szanse… Zwłaszcza z moim pechem.
Dostrzegłam w nim coś na wzór smoka.



Jego oczy przyglądały mi się z zaciekawieniem, aż w końcu postanowił zaatakować.
Nie miałam odwagi się ruszyć. Czułam jak łzy napływają mi do oczu.
     Zaraz zginę. Nie miałam drogi ucieczki. Nie mogłam tego powstrzymać. Wiedziałam, że to mój koniec. Jakie to uczucie? Okropne. Rozrywające od środka.
Nagle słyszę głos. Ktoś wykrzykuje moje imię. Kreatura znajduje się może dwa metry ode mnie, gotowa odebrać mi moje istnienie, bez skrupułów.
     Natsu. To był jego głos. I zaraz zobaczyłam jego postać. Poobijany, poszarpany, z ranami i krwią na ubraniach. Stanął do mnie plecami. Chciał mnie obronić? Nie… Natsu nie… Nie rób tego… Proszę…
     Nagle stwór się zatrzymuje. Nastaje głucha cisza.
     - Natsu? - zapytałam cicho. Nie otrzymałam odpowiedzi. Spojrzałam powoli w dół. Z środka pleców Smoczego zabójcy wystawał ostro zakończony pazur smoka, cały w krwi. Do oczu napłynęło mi więcej łez. Obronił mnie. Natsu mnie obronił. Ale… On nie przeżyje tego… Zginie?
     Kreatura wyciągnęła pazur, odlatując i rzucając swoją ofiarą na ziemię, niczym szmacianą lalką.
     Uklękłam nad ciałem przyjaciela. Nie mogłam wydusić z siebie żadnego słowa. Patrzyłam na jego smutną twarz i płakałam. Rana na jego brzuchu była zbyt głęboka. Zbyt dużo krwi stracił. Nic by mu już nie pomogło.
Zaczęłam krzyczeć. Za moimi plecami rozwalił się kolejny budynek.
     Ku mojemu zdziwieniu usłyszałam ciche prychnięcie, należące do Salamandra, który teraz się uśmiechał. Chciałam powiedzieć, że ma żyć, że nie może zostawiać mnie samej, że go potrzebuje… Ale nie mogłam nic z siebie wydusić. Połączenie strachu, przerażenia, bezradności i bólu całkowicie zamknęło mi przełyk.
Otworzył usta, chciał coś powiedzieć…
     - Żyj…